piątek, 21 lutego 2020

bóg i kat


Czuję się oderwany i mam wrażenie, że nikt nie będzie w stanie tego zrozumieć.
Czuję, wyczuwam to dogłębnie każdą cząstką mojego ciała, w każdej fałdzie mózgu, co mi tak drży z przerażenia, że nie jestem z tego świata. Że zasady moralne, że ich brak tutaj – to jest dla mnie obce i dziwne, i nie mogę się z tym pogodzić, nieważne jak bardzo próbuję. Że nigdy się nie wpasuję w tę rzeczywistość. Że moja wrażliwość jest daleka od wrażliwości innych żyjących. Że czuję za mocno i za dużo na raz.
Myślę o momencie, kiedy przyszło mi spuścić kleszcza w toalecie. I oczywiście, to robak żerujący na ciałach moim i moich bliskich, więc to była pewnego rodzaju samoobrona. Ale potok myśli, jaki napłynął do mojej głowy wtedy, podczas zawijania tego paskudnego pajęczaka papier, podczas wrzucania go do sedesu na pewną śmierć – ten potok był intensywny i dziwaczny. Najpierw nadszedł żal, niezrozumienie dla życia i jego końca, nadeszła zaduma nad tym, że przecież jestem ja i jest ten kleszcz, obaj żyjemy swoimi żywotami i robimy wszystko, by przetrwać. Kim jestem, by móc odebrać mu jedyne istnienie, jakie on posiada? Kim jestem, by nacisnąć tę spłuczkę? A on się bał i chciał uciec, mechanicznymi niemal ruchami lgnął do krawędzi papieru w poszukiwaniu schronienia. Był sam i był przerażony, bo czuł, że dzieje się coś złego.
A potem pojawiła się inna emocja, potem pojawiło się naciśnięcie spłuczki. I wszechobecne uczucie, że oto jestem, niemal wszechmogący, obdarowany zdolnością kończenia istnień, obdarowany też siłą, by tworzyć nowe. Jestem bogiem i katem. Jestem ostatnią żywą istotą, jaką ujrzy i poczuje to stworzenie. Czułem, jak narasta we mnie ta moc, jak się piętrzy i napływa mi pianą do ust. Potrafię panować nad stworzeniem wszelakim.
Zapadłem się wtedy w dziurę tej nieskończoności, ciało moje stojące w miejscu tak trywialnym, jak łazienka, a umysł spadający na samo dno tych obrazów i myśli. I każda akcja, każde posunięcie wywołują we mnie ten natłok przemyśleń, analizę całej rzeczywistości. Nigdy nie jestem organizmem samym w sobie, ja zawsze jestem wszystkim dookoła; jestem wszystkim, co mogło się stać, a się nie stało. I czuję, że mimo że to piszę, mimo że wypluwam te słowa z umysłu, nie potrafię przekazać w pełni tego dziwnego przeczucia, stanu nieskończoności, w jakim się znajduję. Czuję, że to coś pradawnego.
Jeśli mogę zabić i mogę powołać do życia, to… jak wiele mogę? Mogę więcej i więcej, i więcej, mogę tyle, na ile sobie pozwolę. Bóg-architekt, bóg-niszczyciel. Jestem chrząszczem uśmierconym na leśnej ścieżce i mrówkami, które go zjadają.

wtorek, 13 sierpnia 2019

ciało

i've grown tired of this body
cumbersome and heavy body
i've grown tired of this body
fall apart without me, body

   Kiedy patrzy w lustro, nic nie zgadza się z jego wyobrażeniem siebie samego. 
   Zawsze, gdy gładka tafla staje na jego drodze, jest zdziwiony. Czuje się inaczej, niż przedstawia go odbicie i dziwi go to do tego stopnia, że otwiera usta, a potem marszczy brwi. W jego głowie uruchamia się cały ogromny cykl myślowy, jakby ktoś podpalił nieprawdopodobny lont, na końcu którego spoczywa ciężko jedynie absolutna autodestrukcja.
   Ma ochotę walczyć, a jego odbicie krzyczy i błaga o litość. Widzi miliony twarzy, które próbują przedrzeć się przez skórę od środka, nie wie, do kogo należą, ale czuje, że nawet one go oceniają. 
   A potem wszystko ogarnia światłość. Słyszy głosy niemal z nieba, które mówią mu o samoakceptacji i o tym, że jego ciało go nie definiuje. Ale to co widzi; widok na który ma ochotę zacisnąć powieki i odwrócić się na pięcie; widok wywołujący realny i materialny, fizyczny jak jasna cholera ból w klatce piersiowej - to nie pozwala mu wierzyć, że jest coś wart. To pozwala mu jedynie krzyczeć, krzyczeć z całych sił, krzyczeć z całych płuc, jakby mógł wykrzyczeć z siebie wszystko, czym nie chce być.
   Ale nie może. Zapada się więc w sobie samym i ukrywa wewnątrz szczelnej skorupy. Chowa emocje, chowa wszystko, co czyni go tym stworem. Chowa też to. Chowa ciało. Jak mógłby inaczej postąpić? Chowa je pod dużą, czarną bluzą.
   Teraz wygląda prawie jak człowiek. Wygląda prawie jak zwykła istota, w której pamięci nie jest zapisane tysiąc lat tortur i cierpień. Tam pod spodem kwitną siniaki i błyszczą proste cięcia, ale świat dookoła ocenia tylko tę postać w dużej bluzie.
   Zdusza w sobie wrzask, zamiast tego zmusza usta do uśmiechu. Cześć, jak się masz, w porządku, ładna pogoda. Przemyka korytarzami i ulicami. W masce.
   Prawie normalny.

bóg i kat

Czuję się oderwany i mam wrażenie, że nikt nie będzie w stanie tego zrozumieć. Czuję, wyczuwam to dogłębnie każdą cząstką mojego ciała, ...